Geoblog.pl    zygy    Podróże    Hiszpania    Początek końca. Lecimy do Włoszech.
Zwiń mapę
2011
01
maj

Początek końca. Lecimy do Włoszech.

 
Hiszpania
Hiszpania, Santander
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2508 km
 
Powrót do domu zaczął się 24 godziny temu - z samego rana dnia 1 maja 2011 roku. Trwa nadal. Jest 2 maja 2011 roku, godzina 8:12. Stoimy w kolejce do wejścia na samolot. Ten ostatni już - do kochanego wrocławia. Żeby nie było - jesteśmy już od 8 godzin i 20 minut we Włoszech, w Bergamo koło Mediolanu.

Od poczatku może jednak. wstalismy wczoraj bez wiekszych kłopotów przed ósmą. Bez problemów - bo nie udało nam się nikogo wyciągnąć na imprezę toteż nigdzie nie poszliśmy i zostaliśmyu w domu. Poszliśmy więc spać wcześniej (tzn. Zygmunt i Konrad poszli spać stosunkowo wczesniej). Rano sniadanko, herbatka... Konrad się sam nie obudził, mimo, ze zarzekał się, że wstanie pierwszy i nas obudzi, zebyśmy nie zaspali... heh... Wypiliśmy razem herbatkę, ja zacząłem się pakować i o 8:20 byliśmy gotowi do wyjścia.

Na dworcu małe zamieszanie, bo na tablicy nie ma żadnego autobusu do Santander. Na jego miejsce - autobus do Innego miiasta. Ale przejeżdzający przez Santanders. Pożegnaliśmy się z Konradem bardzo czule. Po całym wyczesanie wypaśnym tygodniu naprawdę było szkoda wyjeżdzać. Moze nie tyle szkoda wyjezdzać - choć Oviedo jest przepiękne, nie ma co ukrywać - ale szkoda było wyjeżdzać bez Konrada. Cóż, jedyne z czym mogliśmy wyjechać, to jego podpis na deklaracji ZPI, które będziemy robić razem w przyszlym semestrze.
Kazaliśmy pozdrowić wszystkich poznanych ludków z Oviedo: Elę, Olę, Agnieszkę, Tomka, Karola, Wojtka, Marię, Margharitę ...hm... kogoś pominąłem?

Autobusem jechalismy planowo 2 godziny i 15 minut. Zygolowi udało się uciąć skromną drzemkę. Podróż całkiem przyjemna... troszkę ciekawych widoków (na zdjęciach nawet coś tam uwieczniliśmy). Santander. Fajne miasteczko.
Pogoda przywitała nas bardzo fajna... słoneczna... Wręcz powiedzieć można - początkowo było gorąco. Standardowe wejście na (podziemny) dworzec autobusowy: łazienka, wi-fi (o dziwo działało), sprawdzenie Google Maps, Google Earth jak się poruszać po mieście do którego nowoprzybylismy (tak na wszelki wypadek jakbyśmy nie znaleźli informacji i nie dostali mapy. Poszliśmy zorientować się ile kosztuje i czy w ogóle jest jakiś autobus na lotnisko. Okazało się, że linia S4 jeździ na lotnisko co pół godziny i zajmuje to dokładnie 10 minut. 2€. Stwierdziliśmy, ze nie ma się co pieprzyć i po prostu pójść oblookać plażę. Lepiej być murzynem niż żydem.
W parku zZnaleźliśmy informację (po uprzednim zapytaniu się naszą jakże płynną Hińszpańszczyzną), dostaliśmy dwie mapy i poszliśmy za korowodem marszowo-protestacyjnym. Tak tak, mieli wielkie banery, że "1 Mayo" i że coś tam "sociale" bla bla... Fajnie grali na tych swoich hiszpańskich dudach.
Gdy parada zatrzymała się na jednym z placów w centrum - poszliśmy dalej. Zwiedzając po drodze kościółek odbilismy w przeciwną do plaży stronę zobaczyć coś co było zaznaczonego na mapie jako Tourist Point of Interest. Domki ustawione na kolejnych poziomach robiły wrażenie. Ruchome schody 4 piętra w górę pomiędzy tymiż domkami - tym bardziej.
My jednak wybraliśmy drogę wiodącą przee jeden poziom (wzdłuż jednej ulicy) na szczęście. Doszliśmy w miarę szybko, a naszym celem okazała się... kolejka linowa/winda... whatever. Przenosiła ludzi (za free) pomiędzy poziomem 0 na którym się znajdowaliśmy, a poziomem 3 najwyższym no i piętrami pośrednimi.

Kolejnym celem podróży był Uniwersytet de Cantabria i "tereny sportowe" zaznaczone na mapie przy kampusie. To co zobaczylismy przeszlo nasze najsmielsze oczekiwania. Kampus Uniwersytetu - niesamowity. Ładne budynki, duza przestrzen... ekstra. Tuz za nimi... gigantyczne... w zasadzie ciezko to nazwac... park to to nie byl, tereny sportowe tez nie, bo bylo duzo sciezek, mostek, rzeczka pomiedzy... miejsca do zabaw... nie bylo kortu tenisowego ani stadionu do pilki... w kazdym razie... bylo to wieksze od kampusu, dostepne dla wszystkich... Wspaniale. Odpoczelismy przy stawiku, kolo wielkiej, trzepoczacej na wietrze flagi Hiszpanii. Niestety pogoda zaczela sie wtedy psuc - nie bylo tak kolorowo 0 nadciagnely chmury. Przeslismy obok Palacio de Deportes de Santander (http://en.wikipedia.org/wiki/Palacio_de_Deportes_de_Santander) gdzie zaczepily nas fajoooowskie psiaki (zdjecie bedzie!!)
Potem prosto przez park na plaze.

Plaza ekstra. Woda całkiem zimna. Dziwne zajwiska... fala zalewa piasek (jak to fala) a z piasku zaczynają bulgotać przez dziurki bąbelki - powietrza... hm...
Poskakalismy na jakimś wielowymiarowym urzadzeniu dla dzieci..
Potem poleniuchowaliśmy na plazy, gdzie złapał nas przypływ... To troche dziwne, ze siedzac kilkanascie ladnych krokow od morza (dokładniej od Zatoki Biskajskiej) fala w pewnym momencie znienacka zalewa nam ubrania :/

Żeby było smieszniej, zaczal padac deszcz, wiec zebralismy sie juz w droge powrotną na Dworzec Autobusowy (bylo juz kolo 16). Deszcz popadał, popadał... Ale dzieki naszej parasolce nic nam sie nie stało (BTW, przeszla przez dwie kontrole check-inowe i w Santanderze i w Mediolanie ;)
Autobus > Lotnisko > Oczekiwanie > ostatnie umycie zębów i odlot.
W samolocie czekalismy dlugo (pierwszy raz tak długo) bo wieza lotow nie dawala pozwolenia na start. Wystartowalismy ok.22:00

No i zaczelo sie. Najpierw zgasly swiatla, lecz sttewardesa uspokoiła wpierw, ze jest to standardowa procedura startowania i lądowania nocą. Silniki poszly i oczom naszym ukazal sie zapierający dech w piersiach widok. Żałowalismy, ze Ksiezyc jest w nowiu, bo chcielismy go zobaczyć...ale... to w jaki ksztalt ukladaly sie miasta... najpierw Santander, potem kolejne mijane metropolie, ktore albo byly swietnie widoczne, albo przeswitywaly przez lekkie chmury... Masakra. Przyznam, ze podczas calej naszej kilkunastodniowej podrozy, choc widzielismy mnostwo bardzo ladnych rzeczy, miejsc, budynkow... tego widoku nic nie pobije. Kazde miasto z okolicznymi miasteczkami, wioskami, dzielnicami... wygladalo jak zyjacy organizm... Blyszczace, mieniace sie swiatelka samochodow, latarń ulicznych i oswietlanych budynków tworzyly cudowną złotą włóknistą sieć...
Przypominajacy wizje mechanicznego miasta widzianego oczami Neo w trzeciej czesci Matrixa. Cos cudownego. Nie da sie po prostu tego ani opisac, ani zrobic zdjecia (probowalismy). I szczerze mowiac nie bylismy na cos takiego przygotowani .. bo widziec zdjecia nocnych miast w internecie albo na Google Earth,.. a zobaczyc cos takiego z samolotu... to niebo a ziemia! Ja chce jeszcze raz!!!!
Ten tysiąc zlotych wydany na wycieczke byl warty chociazby dla samego tego widoku!!!!! Cudo!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zygy
Zygol & Konieckropka
zwiedzili 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 21 wpisów21 26 komentarzy26 39 zdjęć39 2 pliki multimedialne2
 
Nasze podróże
21.04.2011 - 02.05.2011